Ściana Muzeum Kultury i Tożsamości Żydów ożyła nowym malowidłem „Chagallowy Błękit” – dzieło inspirowane twórczością mistrza marzeń i barw. Namalowane z okazji setnej rocznicy założenia Instytutu YIVO w Wilnie.
W 1935 roku Marc Chagall pojawił się w Wilnie – nie tyle jako gość, co jak powracający pielgrzym. Ulice miasta mówiły językiem jego dzieciństwa, a w powietrzu unosił się zapach druku, świec i snów. Przyjechał na Światowy Kongres Kultury Jidysz, ale sercem podążył ku miejscu szczególnemu – Wielkiej Synagodze.
Nie był tam tylko artystą. Był świadkiem. W ciszy wnętrza, pod sklepieniem podpartym masywnymi kolumnami, malował ściany, notował światłem detali. Bez skrzydlatych kozłów, bez cyrków. Chciał ocalić – nie siebie, lecz to, co było większe: świętość miejsca, ducha wspólnoty, oddech modlitwy.
Po powrocie do Paryża powstał obraz – surowy, niemal realistyczny. Powstały też szkice. I wiersz: „Wileńska synagoga”. Wiersz – lament. Jakby przeczuwał, że to, co malował, już niedługo zamieni się w dym i ciszę.
W 1944 roku Wielka Synagoga spłonęła. W 1957 – zniknęła z powierzchni ziemi.
Marc Chagall — człowiek świata, kosmopolita z duszą nieustannie w drodze. Emigracja stała się dla niego nie tylko fizycznym przemieszczeniem, lecz także wewnętrznym dramatem rozdarcia. Został wyrwany z korzeni, które nie tkwiły w ziemi, lecz w sercu — w rodzinnych uliczkach Witebska. Ten niewidzialny, wewnętrzny dom był dla niego ostoją siły i ukojenia, pomimo że los zmuszał go do ciągłego przemierzania granic, do budowania na nowo własnego świata w obcych krajach. Stał się wiecznym podróżnikiem, którego prawdziwe miejsce zawsze znajdowało się w zakamarkach wspomnień i obrazów miasta dzieciństwa.
Witebsk, jak mantra, powracał w jego dziełach — nie tylko jako pejzaż, ale jako symbol niezatartych korzeni duszy.
Jidysz był dla Marca Chagalla jak ciepły szalik otulający go w zimne dni emigracji — nie tylko językiem, którym się posługiwał, ale żywym echem jego dzieciństwa, dźwiękiem rodzinnych rozmów, śmiechu i modlitw. To był język jego domu, pełen codziennych opowieści, ale i legend, które kształtowały jego wyobraźnię i artystyczną wizję.
W świecie, który ciągle zmieniał miejsce i twarz, jidysz był dla niego kotwicą — nić łączącą go z Witebskiem, z ludźmi, których kochał i których losy śledził z troską. Ten język niósł w sobie ciepło przeszłości i bolesną pamięć o przemocy, ale też radość życia i humor.
Chagall mówił w jidysz całe życie, bo w tym języku kryła się jego prawdziwa tożsamość — była bezpiecznym portem, którego nikt nie mógł mu odebrać, nawet gdy musiał opuszczać swoje miejsce urodzenia i wyruszać w świat.